Lekcja Czarnobyla

Niebo za moimi plecami przesłania ciemna bryła sarkofagu, w którym pogrzebane zostały resztki IV bloku Czernobylskiej Elektrowni Atomowej. Przede mną: betonowo-asfaltowa pustynia. Rok temu na miejscu tej pustyni rosła trawa, kwitły róże, szumiały drzewa.
 

Po 26 kwietnia 1986 roku trzeba było drzewa ściąć i razem z półmetrową warstwą ziemi schować na wieki do „mogilników" – specjalnych grobowców przeznaczonych do odizolowania odpadów radioaktywnych. Na miejscu gdzie wcześniej była żyzna gleba ułożono betonowe płyty, które potem zalano asfaltem. Fachowo nazywa się ten proces dezaktywacją.

Jadąc z miasta Czernobyl do elektrowni można obserwować wycinanie resztek sosnowego lasu. Drzewa są na miejscu zakopywane. Ludzie, którzy to robią chodzą w maskach przeciwpyłowych. Czas pracy mają wyliczony co do minuty.

Las został bowiem skażony promieniotwórczo i zbyt długie przebywanie w jego okolicy mogłoby narazić na szwank zdrowie pracowników...

Wracając z Czernobyla pozostaje się pod wrażeniem ogromu pracy wykonanej w ramach likwidacji następstw awarii, jaka 26 kwietnia ubr. wydarzyła się na IV bloku.I myśli się o tym, co ludzie powinni zrobić,aby pracy takiej nie trzeba już było więcej wykonywać.
Nie dopuszczenie do wojny jądrowej jest wnioskiem oczywistym.

Ale równie ważne jest zrozumienie, że Czernobyl stanowi jednocześnie linię graniczną w rozwoju nauki i techniki. Inaczej musimy spojrzeć na problemy bezpieczeństwa postępu naukowo-technicznego.

Przyzwyczailiśmy się do tego, że żyjemy w świecie urządzeń technicznych. Ale zapomnieliśmy, że są to właśnie tylko urządzenia techniczne, a więc urządzenia mogące z różnych przyczyn odmówić posłuszeństwa.I choć może to zabrzmieć nieprzyjemnie – przyzwyczailiśmy się w pewnym sensie do awarii takich urządzeń jak np. samochody czy samoloty. I zbyt łatwo uznaliśmy, że jest to nieunikniona cena rozwoju.

Tymczasem człowiek stworzył w międzyczasie takie systemy techniczne, których awaria zagraża już życiu wielkich społeczności, a nawet całej ludzkości. Ryzyko „rozwoju poprzez katastrofy" jest już więc nie do przyjęcia. Dlatego koniecznością staje się stworzenie takich urządzeń, które nawet przy złośliwej ingerencji człowieka nie doprowadzą do katastrofy. Jak to zrobić? Myślę, że między innymi powinni nad tym myśleć Czytelnicy„Bajtka". Pomysłów i rozwiązań organizacyjnych może być zresztą wiele. Liczymy na nie. Szukamy sojuszników naszej akcji „Komputer na kółkach". Kto pierwszy nas poprze?

Waldemar Śiwiński