!!!!!!! Krzemowe i Szare czytelnia Try2emu

Krzemowe i Szare

Komputery zajmują nas dziś w równym stopniu jak kosmonautyka w latach 60-tych.

Kosmonautyka dotyczyła jednostek, a pisali i mówili o niej wszyscy, Kosmonautyka ogniskowała wyobraźnię pisarzy należących do klanu science fiction. Ale dopiero kiedy poleciał w kosmos Hermaszewski zaczęliśmy mówić na serio o przeciążeniach, o odwapnieniu kości... Okazało się więc, że mieliśmy o kosmonautyce częściowo fałszywe wyobrażenia ponieważ dotyczyła nas zaledwie pośrednio.

Nie mówię, że dokładnie tak jest dziś z komputerami. W przeciwieństwie do rakiet kosmicznych komputery osobiste są w powszechnym użyciu. Ale jeszcze powszechniejszym jest teflon, który zawdzięczamy kosmonautyce. Natomiast mimo setek tysięcy komputerów w Polsce nie korzystamy z sieci komputerowej, nie mamy skomputeryzowanych banków (nie wewnętrznie lecz między sobą), nie mamy komputerowych bez danych. Komputer może stać w moim mieszkaniu, mogę tupać na nim pięć godzin dziennie w wyrafinowaną grę "Chodzi lis koło nory", a mimo to być równie odległym od komputeryzacji, jak od rakiet stojących w Bajkonurze i na Przylądku Kennedy'ego.

Znam parę dobrych opowiadań fantastycznych o komputerach. Rzecz znamienna, wszystkie one mają tonację przestrzegającą. Ale jednocześnie właściwie żadne z opowiadań nie traktuje o immanentnym fatalizmie zawierającym się w maszynie, lecz o kraksie rodzącej się na styku komputera i człowieka. O kraksie wynikającej z niedopasowania bądź człowieczej intrygi. "NACIŚNIJ ENTER" Varley'a mówi o policyjno-wojskowym osaczeniu jednostki przez sieć komputerową. Komputer jest tu narzędziem inwigilacji i zniewolenia. W "Wynajętym człowieku" Baranieckiego to ludzie wprowadzili do komputera pokładowego program szaleńczej gry o wszystko, w wyniku którego to ludzie będą się musieli zabijać. Jest takie stare opowiadanie Zajdla "Dyżur" — do naukowca zatrudnionego w stacji komputerowej dzwonią interesanci i w momencie awarii systemu ten dyżurny naukowiec rozwiązuje zadanie za komputer na zwykłym suwaku. Wprawia to zleceniodawcę w osłupienie. Jest wreszcie wspaniałe opowiadanie o komputerze pracującym w składnicy księgarskiej i o sporze między nim a jednym z nabywców, co doprowadza do skazania owego nabywcy na karę śmierci za kidnaping. Jedynym grzechem owego nabywcy była niechęć do płacenia za zdefektowany egzemplarz.....Porwanego za młodu" Stevensona... Człowiek osaczony, oddający się niebezpiecznej zabawie, człowiek dobrowolnie ogłupiony — oto co, według pisarzy fantastów, może nam zagrozić w wyniku upowszechnienia się komputerów. Wiem, że to bajki, ale w każdej bajce jest ziarnko mądrości.

Nie za często i niezbyt pilnie przeglądam "Bajtka", a potem rozmawiam ze szczęśliwymi posiadaczami komputerów. Jak Polska długa i szeroka rozlega się wołanie o program. Trochę mnie to przeraża. I w "Bajtku" i w "Komputerze" przynajmniej co drugi numer, może delikatnie ale zawsze, może zbyt drobną czcionką, ale na tyle dużą, że można ją odczytać, sączycie niezbędne zastrzeżenie — komputer nie zrobi, nie obejmie, nie wymyśli za nas wszystkiego. Jest tym dla mózgu czym rower dla ciała (to bodaj z W. Siwińskiego) — pomoże się poruszać, ale trzeba pedałować.

Trzeba pedałować — zastrzeżenie pierwsze. Nie można na rowerze załatwić wszystkiego — zastrzeżenie drugie. Nie można oczekiwać, że rower pofrunie — oto bardzo ważne zastrzeżenie trzecie. Wszystkie te analogie są oczywiście kulawe, bo ktoś tam przeleciał przez La Manche właśnie na latawcu napędzanym pedałami. No dobrze, ale rowery w dalszym ciągu nie służą do latania. Do czego natomiast nie służą komputery?

Powiedziałem — rozlega się wołanie o program. Słyszę w nim skowyt niebezpiecznej, bo nigdy nie zaspokojonej pożądliwości — wymyślcie, skonstruujcie, zestawicie mi program na wszystko. Tu już nie chodzi o gry, o ładne grafiki, o podręczny katalog książek, domową encyklopedię, o budżet, terminarzyk domowy... Tu chodzi o program na życie. Nie ma i nie będzie takiego programu.

Naprawdę, sytuacja jest dziwna. Człowiek — istota myśląca, użytkująca zaledwie kilkanaście procent mocy swego mózgu, buduje urządzenie, które go z tej pracy jeszcze odciąży. To znaczy inny człowiek buduje, a inny się odciąża. Człowiek istota wielowymiarowa — myśląca, fizyczna i metafizyczna, estetyczna, uczuciowa, obdarzona zdolnością odróżniania dobra od zła — redukuje swój wielowymiarowy język intelektualny i duchowy, swoją różnorodną technikę porozumiewania się przy pomocy słów, ale także gestów, intonacji, grymasów... do kodu elektronicznej maszyny. Wręcz dostosowuje swój bogaty język do prostego języka maszyny i czyni z tego cnotę. Istota, która lat temu dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści przeżywałaby różnorodne fascynacje lekturowe, filmowe, muzealne, teatralne, uczuciowe, ale i filozoficzne — dziś doznaje pełnej satysfakcji i intelektualnej szczęśliwości kreśląc na nieostrym ekranie drgające bryły, bądź łupiąc w klawiaturę przy okazji gry w wyjmowanie pierścienia z zaczarowanej komnaty i w zestrzeliwanie przybyszów z kosmosu.

Trochę nie wiem jak z nimi rozmawiać. Kiedy próbuję im mówić o ograniczeniach czy zastrzeżeniach Churcha, Godla i Turinga, zarzucają mi wstecznictwo i oświadczają, że facet taki jak ja unieszczęśliwi syna. Odpowiadam bardzo poważnie, że syn aktualnie uczeń klasy VIII-ej, przerabia "Pana Tadeusza" i że do zrozumienia tragicznych tonów Epilogu, do przeniknięcia cynicznej manipulacyjno-politycznej gry jaką uprawia Gerwazy w scenach Rady, komputer mojemu synowi nie przyda się na nic. Fanatycy komputerowi nie podejmują tematu, ale natychmiast oświadczają, że zmieniłbym poglądy, gdybym sobie sprawił WORDPROCCESSOR. Odpowiadam krótką kalkulacją kosztów (ekran + drukarka+ komputer) i podliczam skromną liczbę stron jakie zaczerniam w ciągu miesiąca. Dodaję jeszcze, że lubię szelest długopisu po maszynopisie i te rodzące się w głowie pomysły i poprawki kiedy po raz kolejny przepisuję pokreślony tekst, a nie wtedy, gdy go za mnie wystukuje drukarka. Mówię wtedy, że jestem prymitywem. Odpowiadam by sprawili wordproccessor Szekspirowi i Mickiewiczowi. Po czym, ponieważ atmosfera robi się gorąca próbujemy zadzwonić (od sąsiadów lub z połykającego monety automatu) do którejś z najbliższych knajp, żeby tam się pogodzić przy stoliku pod palmą, bądź do kina, żeby zarezerwować miejsce w 7-mym rzędzie na "Elektronicznego mordercę". Niestety — telefon nie odpowiada. Tak oto się bawimy i to jest moja przewaga, bo przecież bawimy się bez komputera. Kiedy to podkreślam wpadają we wściekłość, a jeden z nich rzuca we mnie nawet przepalonym joystickiem.

I wtedy, uderzony w głowę, doznaję porażenia odkryciem, że oto ja, człowiek przednówka XXI wieku, nad którego głową fruwają setki satelitów komunikacyjnych — nie mogę dodzwonić się do kina odległego o parę kilometrów. Wracam więc do porównania między erą kosmiczną przed trzydziestu laty a komputerową dzisiaj: Kosmonautyka dotyczyła jednostek a pasjonowali się nią wszyscy, komputeryzacja mogłaby dotyczyć wszystkich, ale dotyczy na razie tylko jednostek (z personalnymi komputerami). Miliardy kilobajtów są zatrudniane w Polsce każdego dnia, bez żadnego ogólnego pożytku.

Pyta mnie redakcja "Bajtka", jak sobie wyobrażam komputeryzację u nas w roku 2000? Nie bardzo ją sobie wyobrażam, bo jestem facetem pozbawionym wyobraźni. Umiem natomiast marzyć, jak wszyscy. Marzenia prowadzą mnie ku wizji manii komputerowej nieco spokojniejszej i nieco lepiej zorganizowanej i spożytkowanej. Marzą mi się komputery stojące za nas w kolejkach (mówię to metaforycznie rzecz jasna), strzegące punktualności pociągów i samolotów, nie mylące się przy okazji przy wypłacaniu rent i wystawianiu rachunków za gaz; marzą mi się komputerowe bazy danych sprzężonych z ogólnodostępnymi kserokopiarkami, komputerowe konta (z wymienialną złotówką), komputerowe podręczne turystyczne translatory fonicznotekstowe, komputerowe biura podróży, komputerowy gaźnik w... maluchu! Szczerze mówiąc trudno mi nawet marzyć, bo z trudnością nadążam za tym co bywa wdrażane w Japonii i na Zachodzie.

Moje duchowe skłonności prowadzą mnie ku innym jeszcze kwestiom, filozoficznym. Otóż marzy mi się, że ogólna komputeryzacja, jaka bez wątpienia nastąpi, nie pociągnie za sobą wymogu redukcji człowieczeństwa do poziomu jaki najbardziej odpowiada maszynie. Dlatego czekam na moment, w którym powszechnie będzie już uświadomiona prawda, że najlepszy program nie wyjaśnia wszystkiego, że są rzeczy z dziedziny ducha (poezji, etyki, estetyki, religii, dobra), które w nikłym tylko stopniu będziemy mogli zaczerpnąć z mózgów elektronowych, jeśli im w odpowiednim momencie nie przygotujemy miejsca we własnych głowach i sercach.

Tak więc marzy mi się, że cała gramatyka myślenia maszynowego jaką teraz przerabiamy, nie tylko wymości nam komputerową wygodą przyszłe życie, lecz zbliży nas do zrozumienia fenomenu jakim jest myślenie i przeżywanie człowieka. Kiedy to nastąpi będziemy mogli wdrożyć jedyny właściwy program jaki można sobie wyobrazić. Będzie to program wdrażania komputeryzacji nie zaborczej, znającej swoje granice, a więc komputeryzacji kompatybilnej do CZŁOWIEKA.

 

 

Maciej Parowski