Seria artykułów odkrywających między innymi tajniki zabezpieczania programów na ZX Spectrum, których druk rozpoczynamy w tym numerze, stała się w naszej redakcji przyczyną gorących dyskusji na temat włamywania się do programów (i oczywiście bezprawnego ich kopiowania). Uważamy, że kilka różnych poglądów na ten temat zasługuje na uwagę.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wtrącił kilku zdań, wyjaśniających istotę sprawy dla osób, które jeszcze nie miały okazji zetknąć się z problemem. Otóż napisanie dużego programu (np. kompilatora lub dobrej gry) wymaga ogromnego nakładu pracy (mogą to być miesiące lub nawet lata pracy). Gotowy produkt może być powielany (kopiowany) i każda z kopii ma taką samą wartość użytkową jak oryginał. Pozwala to autorowi sprzedać program wielu użytkownikom i uzyskać godziwą rekompensatę za włożony trud. Jednak nieuczciwy nabywca może także robić kopie i sprzedawać je na własną rękę, osiągając korzyści, które mu się nie należą (oczywiście osiąga je kosztem autora). Aby temu zapobiec, wielu autorów i firm produkujących oprogramowanie wstawia do swoich programów fragmenty mające uniemożliwić zrobienie poprawnej kopii. Od czego jednak pomysłowość. Trzeba taki fragment zlokalizować i zneutralizować (czyli złamać protekcję) i dalej hulaj dusza, piekła nie ma. Żeby jednak robić takie sztuki w miarę sprawnie, potrzebny jest pewien zasób wiedzy. A między innymi taką właśnie wiedzę można znaleźć w artykule „Od środka”, więc wracamy do redakcji „Bajtka”.
Bardzo szybko uzgodniliśmy, że nie można odrzucać dobrego, fachowego artykułu tylko dlatego, że wiedza w nim zawarta może ułatwić złamanie zabezpieczenia programu i w konsekwencji jego skopiowanie wbrew woli autora. Nie można przecież mieć pretensji do producenta zapałek o to, że istnieją podpalacze. Gdyby zrezygnować z produkcji zapałek, to ucierpią na tym przede wszystkim zwykli uczciwi ludzie, używający ich do zaspakajania swoich codziennych potrzeb. A Czytelnicy „Bajtka”, to przecież właśnie zwykli uczciwi ludzie.
Jednak na tym dyskusja się nie zakończyła, gdyż jak się dalej okaże, temat jest bardzo gorący. Bezpośrednim pretekstem stał się pomysł przywrócenia do łask pirackiej flagi z kilku poprzednich numerów, oraz propozycja tytułu „Coś dla włamywaczy”. Argumenty płynęły dwutorowo: po pierwsze, włamywanie się do programów staje się w świecie powszechną zabawą, stymulującą intelektualnie próbą sił między dwoma programistami, pośrednio mobilizującą do pogłębiania wiedzy i zdobywania nowych umiejętności, włączmy się do tej zabawy i nazywajmy ją po imieniu. Precz z obłudą, piracka flaga na maszt! Drugi nurt był praktyczny: bardzo wielu tzw. „sprzedawców” oprogramowania, czy też „sklepów” informatycznych, to zwykli złodzieje, którzy złamali zabezpieczenia w cudzych programach i teraz handlują nielegalnymi kopiami. Po co dawać chleb takiemu złodziejowi-piratowi, niech przeciętny zjadacz chleba nauczy się tego samego, co oni i robi sobie kopie sam, za darmo. Jednym słowem, precz z piratami-dorobkiewiczami, amatorzy flaga na maszt.
Przyznam, że zaliczam się do tych, których szokuje fakt wydawania przez nasze władze zezwoleń na działalność niemającą nawet pozorów uczciwości, i perspektywa rychłego rozprawienia się ze zorganizowanym złodziejstwem jest tu nęcąca, ale czy można robić to za wszelką cenę? Przypatrzmy się proponowanemu schematowi działania: cel — doprowadzić do przestrzegania pewnych zasad: metoda osiągnięcia celu — złamanie tychże zasad. Widać wyraźnie, że przeszliśmy już do kontrargumentów, pierwszy właśnie przeczytaliście. Drugi jest chyba dużo bardziej zasadniczy: w naszym kraju, który właśnie zaczyna zbliżać się do upowszechnienia informatyki (przynajmniej jej części reprezentowanej przez mikrokomputery), praktycznie nie funkcjonuje żadne, ani formalne, ani zwyczajowe prawo własności oprogramowania. Komputer, owszem tak, za komputer trzeba zapłacić, i to dużo. Ale program, po co kupować, zawsze się od kogoś odegra. Tego typu podejście skutecznie blokuje powstawanie czegoś, co na świecie nazywa się przemysłem produkującym oprogramowanie — no bo kto zechce robić coś, co społecznie nie jest uważane za wartościowe, coś, co jest w randze prawie śmiecia, przekazywane z ręki do ręki praktycznie za darmo. Być może piractwo jest świetną, niezbyt szkodliwą zabawą, ale w społeczeństwach, w których ktoś, kto ukradł program staje przed sądem, gdzie powszechnie dostrzega się wartość programu, gdzie są nawyki szanowania tej wartości. U nas nawyki w tej dziedzinie są fatalne, i dlatego ostatecznie uznaliśmy, że powtarzanie (w sumie dość niewinnego) żartu z piracką dyskietką na maszcie może być odczytane wbrew intencjom Autorów, jako sankcjonowanie, czy nawet popieranie grabieży programów. Dlatego zamiast flagi na maszcie dostaliśmy te kilka uwag. Mam nadzieję, że udało mi się przekonać Was, że kopiując cudzy program, nie przyspieszacie rozwoju polskiej informatyki i jej wyjścia z zacofania, lecz robicie właśnie coś przeciwnego. Ja wiem, że w tej chwili jest bardzo źle, nie mam też zamiaru udawać jedynego sprawiedliwego, bo nim nie jestem. Chcielibyśmy jednak i ja, i cała redakcja „Bajtka”, aby do świadomości każdego Polaka dotarło, że za programy trzeba płacić. Oczywiście tylko i wyłącznie ich autorom.
Artur Pilaszek