!!!!!!! Hobby dla inteligentnych czytelnia Try2emu

Hobby dla inteligentnych

Rozmowa z Rolandem Wacławkiem — wykładowcą informatyki w Śląskiej Akademii Medycznej.

— Gdy na przełomie 1979 i 1980 roku powstawał ZX Spectrum, ty uruchamiałeś pierwsze płytki zrobionego przez siebie mikrokomputera. Zaledwie kilka lat upłynęło, a dla wielu czytelników „ Bajtka" te czasy to niemal historia.

— Sam patrzę na te czasy ze sporym dystansem, ale jakże były dla mnie ciekawe! Opracowałem projekt mikrokomputera opartego na procesorze 8080, dysponującego 24 KB pamięci. Sam opracowałem system operacyjny, makroasembler, interpreter Basica. Co więcej — również sam pisałem programy, gdyż wówczas praktycznie nie było dostępu do żadnego oprogramowania. Potem dorobiłem twardy dysk — udało mi się uzyskać dosłownie ze złomu starą jednostkę pamięci, jeszcze taką z hydraulicznym przesuwem głowicy... i niesamowitą pojemnością — 4 MB! Dziś całe to urządzenie — potężna skrzynia z dużym zasilaczem, w którym poza mikroprocesorem i układami pamięci większość była zrealizowana w układach scalonych TTL i to w liczbie... czterystu, stoi w piwnicy.

Po prostu gdy skończyłem całą tę żmudną konstruktorską robotę okazało się, że ten mój wymarzony komputer jest mało użyteczny. Pojawiły się pierwsze mikrokomputery standardowe, do których było oprogramowanie, na których można było pracować efektywnie. Niestety, moja konstrukcja, choć o oryginalnej koncepcji, praktycznie z niczym nie była zgodna.

— A więc cała robota poszła na marne...

— Nic podobnego, od podszewki poznałem hardware.

— Czujesz się bardziej hardware'owcem czy software'owcem?

— Na pewno software'owcem, chociaż ukończyłem wydział elektryczny Politechniki Śląskiej. Wprawdzie wówczas o komputerach mówiło się niewiele, ale moja praca wiązała się z komputerowym pomiarem parametrów silników elektrycznych. I przyznam się, że wówczas nie myślałem, że w przyszłości prawie wyłącznie profesjonalnie będę zajmował się komputerami. Podobnie jak dziś nie myślą o tym inni, dla których komputery są abstrakcyjnymi urządzeniami, a za lat kilka staną się codziennością. Obecnie prowadzę zajęcia z informatyki w Śląskiej Akademii Medycznej.

— Co najbardziej interesowało cię w dziedzinie oprogramowania?

— Najbardziej pasjonowała mnie komputerowa analiza obrazu, co wiązało się z moją pracą naukową na uczelni. Chociaż tak naprawdę to interesowało mnie prawie wszystko. Pamiętam, gdy już zdisasemblowałem ROM ZX Spectrum, wpadła mi w ręce książka na ten temat! Cała moja robota poszła znowu na marne. Cóż, takie momenty kilka razy pojawiają się w moim życiorysie. Ale wcale nie uważam tego czasu za stracony. Oczywiście nikomu nie polecałbym odkrywania na nowo Ameryki, jednak wówczas, gdy jest możliwość lub konieczność samodzielnego rozgryzienia wielu problemów — można zdobyć więcej wiedzy i nauczyć się samodzielnego myślenia. Tego nie daje lektura, choćby najpilniejsza, wyłącznie listingów.

— Na jakim sprzęcie pracowałeś?

— Po Spectrum bawiłem się na Commodore C-64, na który napisałem wiele materiałów, złożyłem w wydawnictwie kilka książek, ale... muszą one swoje odleżeć. Obecnie pracuję na IBM PC, który służy mi do redagowania tekstów. Piszę także programy systemowe, handlery do różnych nietypowych urządzeń, zajmuję się opracowywaniem danych naukowych, adaptuję programy zagraniczne.

Byłem tylko współorganizatorem jednego z pierwszych w Polsce obozów mikrokomputerowych. Uczestniczyłem też w organizacji klubów "Informik".

— Jakie są trudności w organizowaniu klubów komputerowych?

— Myślę, że nie warto szczegółowo rozwodzić się nad trudnościami natury organizacyjnej, jak zdobycie sprzętu, lokalu, etatów dla instruktorów. Te sprawy są powszechnie wiadome. Uważam, że równie istotną barierą jest stworzenie autentycznego środowiska. Uważam, że jest to kwestia czasu, ludzi trzeba wychować. Cały szkopuł w tym, że w wielu wypadkach kluby na początku działalności nie próbują stworzyć odpowiedniej atmosfery pracy, związanej z edukacją informatyczną, atmosfery, która wymuszałaby na człowieku odpowiednie zachowanie, styl myślenia, patrzenia na otoczenie. Kluby na początku dążą do reklamy, zabiegają o frekwencję. W tym momencie rodzi się pewien konflikt interesów. Ludzie, którzy są najbardziej wartościowi, mają twórcze nastawienie do pracy z komputerem są jakby aspołeczni. Oni nie lubią tłoku, szumu, oni potrzebują atmosfery spokoju a nie akcyjności, zrywów. To ich odstrasza.

— Powiedziałeś, że ludzi trzeba wychować. Co przez to rozumiesz?

— Mikrokomputer to jest hobby dla inteligentnych ludzi na pewnym poziomie intelektualnym. Jest to premia dla tych, którzy w odpowiednim czasie zamiast bezproduktywnie godzinami wysłuchiwać muzyki rockowej — pracowali nad sobą. Ale kulturę intelektualną można uprawiać w pewnej kulturze ogólnej, w odpowiednich warunkach. W klubach trzeba przestrzegać właściwych norm zachowania, poprawności, kultury intelektualnej. Celem klubu nie powinna być tylko nauka programowania, ale także poszerzanie horyzontów, zainteresowań. Komputer jest środkiem do zdobywania wiedzy, a nie celem edukacji.

— Styl pracy klubów w największym stopniu zależy od kadry. To ona narzuca atmosferę, stawia uczestnikom zajęć określone zadania i cele. Czy myślisz, że tworzy się swoista subkultura komputerowego światka?

— Jeszcze nie, ale występują pewne zjawiska uboczne. Na przykład ktoś zajmuje się kolekcjonowaniem programów, gier; ktoś inny szpanuje na komputery — chce znać się na ich budowie, umie wyliczyć zalety i wady najróżniejszych typów. Jednak nie sądzę, żeby groziła nam subkultura — grozi nam natomiast coś innego: że znowu wychowamy ludzi jednostronnych, z klapkami na oczach. Klub komputerowy powinien być kuźnią dobrze rozumianej inteligencji, a więc ludzi, którzy mają nie tylko wykształcenie udokumentowane odpowiednim świadectwem. Klub powinien kształcić aktywnych ludzi o odpowiednim sposobie myślenia, zachowania się wobec problemów techniki, współczesnego świata. Niestety, dziś zbyt często cała działalność klubu ogranicza się do zdobywania sprzętu: kilku drutów i interfeace'ów oraz giełdy oprogramowania.

— Trudno jednak oczekiwać, że w obecnej sytuacji będzie inaczej. Komputer — nawet najprostszy i w innych krajach najtańszy — u nas jest towarem luksusowym.

— To w pewnym sensie trochę usprawiedliwia działaczy klubów. Trzeba także pamiętać, że jest to dopiero początek drogi. Sprzęt, który występuje w klubach — np. Spectrum — nie nadaje się do praktycznych zadań, do edukacji. Można wykorzystywać go do wstępnego zaznajamiania się z technikami komputerowymi, do zabawy i do gier. I jeśli osoby kierujące klubem potrafią tę zabawę skierować na twórcze tory — poszukiwania co raz większych możliwości sprzętu — to będzie już dobrze. Członkowie klubu łatwiej później opanują tajniki innych komputerów. Połkną bakcyla.

Myślę, że na początek najważniejsze jest wyrabianie twórczego stosunku do komputera, stawianie na snobizm — ale dobrze pojęty. Lansowanie postawy: ja wiem, ja potrafię, a nie: ja mam. Ta wspaniała okazja często jest zaprzepaszczana.

— W jaki sprzęt powinien być wyposażony wzorcowy klub?

— Sprawa sprzętu jest drugorzędna i powinna wynikać z warunków lokalowych. Ważniejsze jest, jak ten sprzęt jest wykorzystywany. Jedyne, czego najbardziej bym się obawiał, to monokultura sprzętowa. Możliwość obcowania z różnego rodzaju urządzeniami jest bardzo cenna. Użytkownik przekonuje się, że komputer osobisty to coś takiego jak ZX Spectrum i jak... IBM PC.

— Czy brak modemowej sieci komputerowej nie ogranicza najbardziej działalności klubów? Zbyt często działają one w oderwaniu?

— Sięgamy już do tak odległych technicznie spraw, że zaczynam się w ogóle zastanawiać, czy kluby — w obecnej formule — to właśnie to, o co warto walczyć. To oczywiste, że sieć modemowa może ułatwić klubom wymianę informacji, szybki kontakt. Ale nie załatwi sprawy najważniejszej: klub powinien ułatwić życie miłośnikom komputerów, wyrabiać odpowiednie postawy intelektualne, emocjonalne wobec problemów techniki — a przy okazji tych ludzi integrować. Rola klubu, polegająca na udostępnianiu sprzętu i prostych programów w ogóle jest nieporozumieniem. Sprzęt użytkownik powinien mieć w domu lub szkole, a do klubu przychodzić po to, aby się doskonalić, spotkać z informatykami profesjonalistami na ciekawym wykładzie. W klubie powinien mieć dostęp do zagranicznej literatury, dokumentacji technicznej itp.

— Ale przecież kluby mają spore kłopoty z kadrą instruktorską! A ty proponujesz, aby odwiedzali je informatycy profesjonaliści.

— Kluby mają trudności z kadrą, dlatego, że zraziły do siebie ludzi, którzy inaczej wyobrażali sobie działalność. Ludzi z dużą wiedzą informatyczną trzeba dopiero zjednywać, gdyż są oni w dużej mierze autonomiczni. Ktoś, kto ma w domu lub w pracy porządny komputer i dużą wiedzę informatyczną do klubu nie przychodzi bo... nie ma po co.

— Jednak ci ludzie są szalenie potrzebni do działalności klubów.

— W zasadzie potrzebna jest głównie ich obecność. Taki autorytet właściwie nie musi nic szczególnego robić, wystarczy, że od czasu do czasu się pojawi, porozmawia, nauczy czegoś nowego, opowie o najnowszych światowych tendencjach w informatyce. Niestety, nasze środowisko informatyków jest szalenie snobistyczne i trudno namówić tuzów naszej informatyki, aby kalali sobie ręce napisaniem tekstu np. popularyzatorskiego. To środowisko nie zrozumiało, że informatyk to trochę jak lekarz, jego zawód ma sens wówczas, gdy są ludzie potrzebujący jego wiedzy, gdy zachodzi coś w rodzaju społecznego zapotrzebowania. Jeżeli informatyk nie potrafi nawiązać rozmowy ze zwykłym użytkownikiem komputera lub człowiekiem, który dopiero stawia pierwsze kroki to nazwie to spłycaniem, prymitywizowaniem wiedzy — to nie jest dobrym informatykiem. A ilu informatyków w ogóle nie chce zauważać ruchu klubów komputerowych, gdyż — jak szamani czują się zagrożeni, że utracą pozycję, tajną wiedze tylko im przypisaną.

Rozmawiali:

Sławomir Polak, Roman Wojciechowski